niedziela, 10 lutego 2013

Prolog

    Przez ostatnie lata w moim życiu zmieniało się dużo. Liczne zmiany kierunków studiów, a raczej planów co do nich, coraz więcej problemów związanych z moim miejscem zamieszkania, z czym wiązała się właśnie moja przyszła nauka, problemy zdrowotne mojej siostry, Martyny. Mama nadal prowadziła swoją małą pracownię plastyczną, a tata pracował jako architekt. Dużo musieli się napracować, aby doprowadzić nas do takiego luksusu, jeśli mogę tak to ująć - gdy urodził się mój brat, Robert, mama miała osiemnaście lat, a mój tata - dwadzieścia. Wtedy moi dziadkowie bardzo pomagali im finansowo, ale już rok później urodziłam się ja i wtedy nie było tak łatwo. Tata zaczynał na budowie, a mama w wieczorowym liceum. Jednak gdy miałam dziesięć lat wyszliśmy na prostą. Ojciec wybudował nam nowy dom w Zakopanem (wychowywałam się w Krakowie), założył własne biuro projektów, a mama-polonistka skończyła karierę nauczycielki i założyła firmę plastyczną, oferującą malunki aniołów stróżów. Gdy miałam trzynaście lat, zaadoptowaliśmy Martynę, dziewczynę wówczas o rok ode mnie młodszą. Przez miesiące zbliżałyśmy się do siebie i ostatecznie granica 'prawdziwa-adoptowana siostra' zamazała się. I Martysia jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie, tak samo ważną jak mama i tata oraz Robert. I jeszcze pewien człowiek, ale o tym nie teraz.
    Jak już mówiłam, w moim życiu zmineniło się wiele. Wspominałam o chorobie Mani. Zaczęła często czuć duszności i tracić przytomność, aż pewnego dnia zaczęły się krwotoki z nosa. Mama natychmiast postanowiła zadziałać. Po badaniu krwi wykryto u Mańki białaczkę. Nie możecie pewnie sobie wyobrazić, jakim ogromnym było to dla mnie szokiem. Załamałam się pewnie bardziej niż Martyna; ona, gdy się dowiedziała podsumowała to tylko: "Ludzie z tego wychodzą, więc dlaczego ja nie mogę?". Jej  nastawienie powinno dla mnie oznaczać dobry znak. Że nie chce, aby jej choroba była przyczyną smutku i rozpaczy; lecz ja panikowałam. Robert jednak tak tego nie przeżywał, ale i tak widziałam w jego oczach tą obawę i przerażenie. W końcu Mania była dla nas jak rodzona siostra. Gdyby... Wiecie, nie wie mam pojęcia co bym zrobiła. Ale Martyna błagała mnie, abym dała spokój i miała takie samo zdanie, jak ona. Wyluzowałam minimalnie i postanowiłam jednak wybrać medycynę. Kierunek, który pomaga ludziom. Który może wykryć objawy na przykład właśnie białaczki. Najbardziej jednak chciałam pomóc dzieciom, nie tylko tym chorym poważniej, ale nawet tym ze zwykłym katarem czy kaszlem. Dopiero choroba Mani wywołała u mnie impuls, który popchnął mnie w stronę pediatrii.
    Jednak wspomniałam również nie tylko o mojej rodzinie i celach w życiu, ale również o pewnej osobie. Nie, to nie była tylko osoba. To było moje najskrytsze marzenie, osiągnęłam je na krótki okres czasu, na zaledwie dziewięć miesięcy, które były najszczęśliwszym okresem mojego życia, który pozwolił mi zapomnieć o chorobie siostry; ja byłam krakowianką, on zakopiańczykiem; ja studiowałam medycynę, on akurat skończył studia na AWFie. Ja codziennie rano biegałam truchtem po zaśnieżonych dróżkach w zakopiańskim lesie, on wolał skakać na ogromnych obiektach, z największym zapałem na Wielkiej Krokwi, oraz osiągać wysokie rangi międzynarodowe. I wpadłam po uszy, gdy zobaczyłam go, z usztywnioną kostką na dziale rehabilitacji, chcąc poprosić doktora Lennica o pieczątkę i podpis na dokumencie, pozwalający na wypuszczenie młodego pacjenta ze szpitala, na którym odbywałam praktyki. Okazało się, że nasze drogi nie rozejdą się po jego pobycie w naszym szpitalu. Szliśmy tą samą drogą dziesięć miesięcy. Pierwszy miesiąc poznawaliśmy się dosyć szybko, wychodząc razem na kawę i ciasto truskawkowe w po bliższej kawiarence. Trzeciego tygodnia mogliśmy stwierdzić, że byliśmy bardzo blisko. Tydzień później, po naszej rozłące bez żadnego kontaktu czy widzenia się, założył mi na palec 'pierścionek obietnicy', który miał oznaczać początek naszego związku. Następne dziewięć miesięcy Kamil wspierał mnie i dawkował mi miłość w taki sposób, w jaki nikt inny nie mógł nawet sobie wyobrazić, a tym bardziej mi zaoferować - był mężczyzną idealnym. Co więcej, moim mężczyzną. Mogłam budzić się obok niego co ranek, otulać się w jego ciepłe bluzy i zaciągać zapachem jego perfum; był dla mnie prawdziwą podporą i czułam się bezpiecznie. Do czasu, gdy ujawniła się prawdziwa przyczyna niechęci Kamila do zaręczyn. Na rocznicy zdania matury spotkaliśmy się wszyscy w jednym z zakopiańskich klubów. Nawiązałam na nowo kontakt z jedną z moich najserdeczniejszych i najbliższych mi niegdyś przyjaciółek z liceum, Ewy; nie była już tą drobną, chudziutką i niziutką blondyneczką w kitkach i z rumieńcami z zimna na zakopiańskich ulicach; gdy ją spotkałam, była już pewną siebie, roześmianą dziewczyną. I okazało się również, że jej serce jest równie radosne, co jej uśmiech.
    Albowiem nie była już Ewą Bilan, tylko Ewą Bilan-Stoch.
Skarżyła się tylko, że odkąd Kamil złapał kontuzję, wyprowadził się na kilka miesięcy z ich wspólnego apartamentu; ujęła to tak, że 'potrzebował chwilę czasu aby ustatkować się psychicznie oraz fizycznie i przywrócić do pełnej harmonii oraz porządku, normalności'. Ale ja wiedziałam, co było jego celem. Zabawa dwiema kobietami, bo nie wiem, która była bardziej poszkodowana - ja czy Ewa. W końcu to ja powinnam czuć się jak ta druga, którą w końcu byłam. Przecież oni byli już małżeństwem z prawie kilkuletnim stażem, a ja? Byłam kimś, kto chciał im, a raczej Ewie to zabrać. Ale Kamil również przyczynił się do tego błędu. Ba, ja byłam po prostu jego wykonawcą, raczej marionetką, którą Stoch kontrolował i sterował, idealnie dawkując mi swoje puste kłamstewka i słówka. Z drugiej strony jednak często przed snem, owijając się w kołdrę, która nadal pachniała jego mocnymi perfumami i patrząc w gwiazdy za oknem zastanawiałam się - czy to naprawdę było puste i bez wyrazu? Po opisie Ewy mogłam wywnioskować, że i mi, i jej wymierzał tyle samo ważące obietnice i słowa. Śmieszne i żałosne, że porównywałam się do miłości jego życia i kogoś, z kim miał spędzić jego resztę.
    I z resztkami tej beznadziejnej miłości w sobie, zaprzyjaźniłam się na nowo z małżeństwem Stoch. Wiedziałam, że nie robię dobrze, ale jednak z drugiej strony nie mogłam uzależniać się tylko od byłego zakochania i miłości, prawda? Z Kamilem widziałam się kilka razy w tygodniu, za każdym razem, gdy na mnie patrzył widziałam w jego oczach tą małą, blednącą już, jednak bardzo powoli i niechętnie iskierkę. Raz ta iskierka była impulsem z jego strony i zaprowadziła nas do mojego mieszkania, w sumie to kiedyś jego czterech kątów i stało się coś, czego ja obawiałam się bardziej niż on sam - zdradził Ewkę bez żadnych wyrzutów sumienia. W sumie, to przecież zdradzał ją już gdy byliśmy parą, ale wtedy nie byłam tego świadoma. Szeptał mi do ucha tamtej nocy te same rzeczy, które miał zwyczaj mruczeć jeszcze jak byliśmy razem. I mimo to wiedziałam, że robię źle, ale nie potrafiłam zerwać kontaktu ani z nim, ani z Ewą. I weszłam na tykającą bombę, która zawsze mogła wybuchnąć; weszłam w przyjaźń i zakazany związek z osobą, która była dla mnie przyjaciółką i jeszcze jedną - która była kiedyś całym moim światem.
    I mimo że przecież nie mogłam mieć jemu tego za złe, że zostawił mnie po krótkiej zabawie dla swojej żony, otulona w tą cholerną pościel i zaciskająca powieki, pozwalałam sobie na cichy, potajemny płacz, tylko po to, by jutro znowu się z nim spotkać i szeroko, sztucznie uśmiechnąć.

_______________________________________________

A/N: No i jest prolog, wszystko jest postawione jasno - bohaterowie, sytuacja, historia Olgi i Kamila. Jako, że I Already Know o Wellim jest strasznie słodkie to postanowiłam teraz napisać coś innego, w innym klimacie. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. :)
 Pozdrawiam Was cieplutko! :*